piątek, 3 lutego 2012

Rozdział IV

– Czemu to robisz? – zapytała Jua.
– To nie tak, że ja chce cie ratować, żabcio – odpowiedział blondyn.
Czerwono włosa traciła już nerwy.
– Skoro nie chcesz, to nie ratuj - proste.
– Nie mogę przestać…
– Niby czemu?
– Moja matka powiedziała mi, że mam cie chronić, nawet za cenę życia.
– A od kiedy to ty się słuchasz rodziców? – zapytała, omal nie wybuchając śmiechem.
– Matka, a ojciec to dwie różne sprawy.
Złapał ją za rękę i zaczął prowadzić po schodach.
– Ej! To boli. Puść mnie!
– Idziesz ze mną.
– Co jeśli nie chce?
– To wezmę cie siłą – odparł, po czym ułożył swoje ręce na jej talii i podnosząc, umieścił na swoim ramieniu.
– Cholera... silny jest... – pomyślała Jua – I co dalej? Gdzie mnie zabierasz?
– Zobaczysz – powiedział kuszącym głosem.
W ten sposób szli po schodach, aż dotarli na dach.
– Dach? Czemu akurat dach? – zapytała.
– Nikt nas tu nie znajdzie – odpowiedział seksownie ruszając brwiami.
– To zabrzmiało dwuznacznie.
– Może miałem taki cel, co?
– Weź przestań już! – zaczęła na niego krzyczeć.
– Lepiej się uspokój. Inaczej nas znajdą. A teraz się połóż – pokazał ręką miejsce koło siebie – trochę tu posiedzimy.
– Ty nie musisz iść na lekcje?
– Normalnie też na nie nie chodzę, żabcio – pogłaskał ją dłonią po włosach.
– Zostaw!
– Co ci... – nie zdążył dokończyć.
– Nie dotykaj moich włosów!
– Jakaś włosowa obsesja?
– Nie!
– No to co?
– I tak byś nie zrozumiał – położyła się koło niego, żeby nie kontynuować tej rozmowy. Jua nie planowała zaśnięcia, ale oczy same się jej kleiły.

– Poczekajcie tutaj. Zapowiem was u dyrektora – powiedział Pan Borcy.
– Jasne – odparła Luna, jakby od niechcenia.
Nauczyciel zapukawszy, wszedł do pokoju. Po pięciu minutach wyszedł.
– Już możecie wejść – rozejrzał się – Gdzie jest ta druga?
– Ma pan na myśli Juę?
– No raczej. Gdzie ona polazła?
– Skąd ja mam to wiedzieć?
– Na pewno jej pomogłaś w ucieczce! – mężczyzna zaczął rzucać oskarżenia.
– Taa... Jeszcze czego?
– Kpisz sobie ze mnie? – odparł zirytowany nauczyciel.
– Nie uważa pan, że gdybym coś wiedziała, uciekłabym razem z nią? – powiedziała ironicznie.
– Też fakt.
Wziął głęboki oddech:
– Dobra. Nie ma sensu tylko ciebie karać. Wracaj do sali. Ja za chwilę tam przyjdę, tylko wytłumaczę się dyrektorowi. A tamtej drugiej możesz przekazać, że się z nią policzę.
– Pewnie – odparła lekko przerażona.

– Halo? Kobieto! Obudź się już!
– Co jest? Kto się tak wydziera? – myślała Jua, otwierając oczy – Aaa... To tylko Jon.
Dziewczyna uniosła powieki.
– Możemy już iść – odparł spokojnym głosem chłopak.
– Już możemy?
– Jak to „już”? Jesteśmy tu pięć godzin. Swoją drogą, ty to masz sen.
– Chcesz powiedzieć, że przez te pięć godzin spałam?
– Taa...
– Jak to możliwe? Nie miałam żadnego koszmaru. Chyba, że... go nie pamiętam.
Dziewczyna zerknęła na swoją bransoletkę. Miała kolor krwi.
– Choć już – pociągnął ją za bluzkę.
– A co z rzeczami? Musze jeszcze zabrać plecak i...
– Mówisz o tym? – chłopak uniósł swoją lewą rękę, w której trzymał czerwony plecak i niebieską bluzę.
– Zabrałeś je? – zapytała zdziwiona.
– Nie inaczej, żabcio.
– Nie nazywaj mnie tak!
– Zabronisz?
– Nie, ale jestem w stanie uprzykrzyć ci życie moim ciągłym bezsensownym gadaniem, na które nic nie będziesz umiał poradzić.
– Nie doceniasz mnie. Znam dużo sposobów, żeby uciszyć taką żabcię, jak ty.
– Na przykład? – zapytała z niedowierzaniem.
– Hmm...
Upuścił plecak razem z bluzą na ziemię i złapał Juę za szyję, w tym samym momencie popychając ją na ścianę. Zbliżył swoje usta i lekko musnął jej dolną wargę. Odchylił głowę do tyłu i zaczął „napawać” się ciszą.
Dziewczyna stała, jak wryta. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
Lekko się zarumieniła na samą myśl o tym.
– Oooo... Czyżbym skradł twój pierwszy pocałunek?
Trafił w sedno – pomyślała – Chce wrócić do domu!
Wyszli niezauważeni ze szkoły. Rozstali się w parku. Jua skręciła w lewą uliczkę, a Jon w prawą.

– Wróciłam! – powiedziała Jua, zamykając drzwi wejściowe.
– Cieszę się. Musimy pogadać – powiedziała Seva z kuchni.
– Już idę – przeszła do kuchni – Co jest?
– To ja powinnam o to pytać. Dostałam telefon ze szkoły. Co się stało? Jeszcze nigdy nie byłaś na wagarach, to nie w twoim stylu.
– Nie czuję się najlepiej. Możemy porozmawiać o tym później?
– Dobrze. Porozmawiamy jutro, ale nie myśl, że ta rozmowa cię ominie.
Jua weszła po schodach do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Sięgnęła pod mebel i wyciągnęła swój fioletowy pamiętnik. Zaczęła pisać:

11-08-2029 r.

„Dzisiejszy dzień był straszną katastrofą. Poznałam nową dziewczynę, imieniem Luna. Jest pierwszą dziewczyną, jaką spotkałam, która też czyta komiksy „De Croix”. Zakładam, że po tym, co zrobiłam, już się do mnie nie odezwie. Pokłóciłam się też z kolegą, który dla żartów zabrał mi mój pierwszy pocałunek. Dla innych to tylko niewinny całus, ale ja uważam, że powinien on mieć w sobie ciepło, uczucia tej drugiej, wyjątkowej dla nas osoby. Powinien pokazywać, jak bardzo się tą drugą osobę kocha. Jest to też jeden z wielu powodów, dlaczego nie potrafię zaakceptować mojego ojczyma. Ich pocałunki są strasznie zimne, bez żadnego uczucia. Gdy moja mama mi go przedstawiła, próbował mnie kupić. Zawsze przychodził do nas z masą prezentów. Kiedy zauważył, że to nie skutkuje, zaczął mówić do mnie: „słońce”. To właśnie oznacza moje imię. Jua znaczy słońce. Przypomniał mi tym mojego prawdziwego tatę – zawsze tak na mnie wołał. „Dużo się wydarzyło odkąd nie ma Cię wśród nas.” chciałabym móc mu to powiedzieć i móc go po raz ostatni przytulić. Obiecałam sobie, że zafarbuję swoje włosy na czarno. Na razie nie udało mi się tego zrealizować. Jutro, jak pójdę do sklepu, to…

Puk-puk-puk
Czarne pióro momentalnie zastygło w lewej ręce dziewczyny.
– Jua! – próg drzwi minęła Seva – Zaraz jedziemy do babci. Zbieraj się!
Czerwono włosa szybkim ruchem zamknęła pamiętnik i wrzuciła go w szczelinę między łóżkiem, a ścianą.
– Już idę – złapała czarną bluzę i wyszła z pokoju.
– Skarbek. Poczekaj – złapała Juę za nadgarstek – Tom jedzie z nami. Wiem, że nie odpowiada ci to, ale to jego jedyna szansa do poznania mojej mamy. Możesz być dla niego miła? Proszę.?
– Zobaczy się.
– Czeka na nas w aucie. Ja jeszcze tylko szybko skoczę po kwiaty.
– A gdzie są? – zapytała Jua.
– W kuchni.
– Ja je wezmę, a ty idź już do auta.
– Jua... coś się stało?
– Nie, tylko... im mniej czasu z nim spędzę, tym lepszy będę miała humor.
– Dobrze. Czekamy w aucie. Nie zapomnij zamknąć drzwi.
– Jasne – odparła dziewczyna, wyciągając kwiaty z wazonu.
Po chwili była już ubrała w brązowe kozaki, czarny płaszcz, kremowy szalik i rękawiczki tego samego koloru. Szybko złapała za chusteczki higieniczne, telefon i klucze. Zamknęła drzwi i pomknęła do srebrnego Subaru.
_________________________________

Witam wszystkich! 
Mam nadzieję, że się podoba. >.<
Tutaj również planuję modyfikację wyglądu, dlatego też następny rozdział będzie na 2 dni. 
Zapraszam na God vs. The Messenger - ukazał się już "Rozdział IX".
Dziękuję za odwiedziny ^.^.
Proszę o Wasze opinie.
Pozdrawiam. :]
Exlla